Recenzja filmu

Portret podwójny (2001)
Mariusz Front
Maciej Adamczyk
Elżbieta Piekacz

Pokolenie 2000

"Co to w ogóle ma być za film? Pan się wpisuje w taki nurt kultury, która zajmuje się sama sobą. To jest mało sympatyczne – to raz. A po drugie – za czyje pieniądze pan chce to robić? Nawet
"Co to w ogóle ma być za film? Pan się wpisuje w taki nurt kultury, która zajmuje się sama sobą. To jest mało sympatyczne – to raz. A po drugie – za czyje pieniądze pan chce to robić? Nawet Dostojewski czy Gogol jak się pochylają nad ludzkim łachem, to wie pan, jest w tym jakieś zmartwienie, jakieś zakłopotanie, dlaczego ten łach, ta szmata pałęta się po ziemi. A pan, niestety, pan identyfikuje się z tym łachmanem. Czyli - szmata pisze o szmacie". Tak scenariusz "Portretu podwójnego" skomentował Krzysztof Zanussi. Nie chciał tego powtórzyć przed kamerą, choć jego słowa padły z ust kogoś innego. Zanussi nie był jedynym, który wyraził słowa krytyki, oceniając pomysł filmu jako mało komercyjny, coś, co nie ma szans się sprzedać. Dołączyli do niego Maciej Karpiński i Janusz Kijowski (którzy pokazali się w filmie), czyli twórcy kojarzeni z dawnym kinem moralnego niepokoju - niepokorni, niezależni, nie bojący się porażki. Dziś mówią o kinie w kategoriach handlowych. Takie czasy. Ani reżyser, ani jego alter ego - filmowy Michał, nie buntuje się jednak przeciwko temu. Wysłuchuje, zamyka za sobą drzwi i idzie własną drogą. Nie walczy, nie manifestuje. Jak mówi sam Front, podejmowanie jakiejkolwiek polemiki z ludźmi, którzy oceniają film (sztukę) jedynie w kategoriach ekonomicznych, zupełnie go nie interesuje. I słusznie. Dzięki temu powstał film bezkompromisowy, do bólu szczery, rozliczający się z własnym życiem i losem pokolenia. "Portret podwójny" to obraz młodych, wchodzących w życie ludzi. Obraz podwójny, pokazany bowiem z perspektywy pary - Ewy i Michała, jak i wszystkich im podobnych, niekoniecznie rówieśników, ale tych, którzy pamiętają własne zmagania ze światem. Ewa skończyła szkołę aktorską. Chodzi na często idiotyczne i upokarzające castingi i dorabia na promocjach w hipermarkecie. Michał jest dyplomowanym reżyserem. Jego życie to rejestrowanie otaczającego świata kamerą cyfrową i próby zainteresowania "tych na górze" swoim scenariuszem. On też dorabia układając towar w dużym sklepie. Oboje gnieżdżą się w małym mieszkaniu w jednym z warszawskich blokowisk. Oprócz wspólnych problemów mają też swoje własne, prywatne. Ewa spotyka się z ojcem, który porzucił ją w dzieciństwie, poznaje jego nową rodzinę. Michał boryka się z byłą żoną i teściową, które bronią mu dostępu do syna. Ich życie ma więc znamiona podwójności, dwoistości życia także w tej sferze, nie tylko pomiędzy ideologią i marzeniami a smutną rzeczywistością chałturzenia w hipermarkecie. Oprócz ich zmagań, jesteśmy świadkami także drugiej ważnej historii - Warszawy (w zasadzie każdego innego miasta na Ziemi) i jej, nie tylko młodych, mieszkańców. Wielu z nich sama mijam pewnie czasem na ulicy, większość miejsc przemierzam przynajmniej parę razy w tygodniu. Obrazy te są efektem zabawy głównego bohatera w kino. Michał filmuje wszystko – wschód słońca, zatłoczone ulice, stacje metra, stołeczne tramwaje. Rozmawia z przyjaciółmi, z prostymi ludźmi, filmuje rodzinę podczas urodzin babci. Dokumentuje słowa krytyki skierowane do niego przez ludzi filmu i poglądy na życie współpracowników z hipermarketu. Nagrywa improwizowane ze swoją dziewczyną parodie i pantomimy. Wszystko to jest niesamowicie szczere i ja sama po części odnalazłam w tym filmie swoje życie. Tytułowa podwójność podkreślana jest także przez sposób przekazywania obrazu. Niechlujne zdjęcia, kręcone cyfrową kamerą są raz rozpędzone, szybkie, pełne ruchu i pędu, by po chwili wszystko zatrzymać, wyciszyć, byśmy mogli ujrzeć konsekwencje wyborów bohaterów i ich konfrontacje z rzeczywistością. Wszystko jak w życiu – czasem się coś dzieje, czasem nie, czasem jesteśmy weseli i szczęśliwi, czasem mamy wszystkiego dość. Bohaterowie codziennie dostają od życia kolejną dosadną lekcję konformizmu. Nie są jednak pokornymi uczniami. Nie ustępują. Nie poddają się. Szukają swego miejsca. Mimo przytłaczającej ich szarości miejsc i ludzi, bije z ich losu nadzieja. Pozornie naiwna scena końcowa z uratowanym od śmierci gołąbkiem to zarówno refleksja i zaduma, jak i przypomnienie, że w tym wielkim szarym świecie jesteśmy wolni i poprzez swoje wolne wybory w dążeniu do celu możemy czynić się choć trochę szczęśliwymi.
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones